niedziela, 23 marca 2014

Rozdział III

Eleno Gilbert, powtarzała sobie cały czas,  szukając na parkingu motocykla,  który mógłby należeć do Damona. Eleno Gilbert,  jesteś idiotką.
Czy naprawdę informacja, dlaczego uratował jej życie po ostatniej imprezie, była aż taka ważna? Czy naprawdę nie mogła się bez tego obejść?
Nie, nie mogła,  i to był właśnie problem. Było już ciemno,  zbliżała się dziewiętnasta. A Damona i jego pieprzonego motoru nigdzie nie było.
- Zmieniłaś zdanie? - usłyszała gdzieś zza siebie. Mimowolnie się wzdrygnęła. - Przecież mnie szukasz. Dlaczego się przestraszyłaś?
Kpił z niej. Nie widziała go, ale słyszała, że się uśmiecha.
- Chcę wiedzieć,  dlaczego mi pomogłeś po ostatniej imprezie - powiedziała,  odwracając się do niego. Zauważyła, że trzyma pomiędzy dwoma palcami prawej ręki ćmiącego się papierosa, a z ust wydostaje mu się kłąb dymu. Oczy niebezpiecznie zalśniły mu w niezbyt mocnym świetle wydobywającym się z oddalonego o parenaście metrów baru.
- Muszę mieć jakiś szczególny powód?  - zapytał,  mrużąc oczy w udawanym zdziwieniu.
- Wiem o tobie dość dużo, aby domyślać się,  że nie zrobiłeś tego z nacisku sumienia - odparła, zaplatając ręce na piersiach.
- Znasz moje imię i wiesz, że jeżdżę motocyklem - powiedział i włożył papieros do ust, jednocześnie przybliżając się do Eleny. - Rzeczywiście dużo wiesz, skarbie.
- Po prostu mi powiedz, a sobie pójdę - stwierdziła Elena hardo. W tamtej chwili czuła się naprawdę silna i gotowa na wszystko. Nie bała się stać twarzą w twarz z przestępcą.
- Ale może ja nie chcę, żebyś sobie poszła? - zasugerował z lekkim uśmieszkiem na ustach, wypuszczając jednocześnie kłąb dymu prosto na jej twarz. Nie zdawała sobie sprawy,  że zdołał podejść tak blisko. Z tej odległości doskonale widziała jego oczy: zimne i przeszywające ją jakimś dziwnym prądem, który wysyłał informacje do jej mózgu - uciekaj!  Ale nie zrobiła tego.
- Nie obchodzi mnie, czego chcesz.  W każdej chwili mogę zawołać przyjaciela i nie skończy się to dla ciebie dobrze - odparła,  cofając się o jeden malutki kroczek.
- Myślisz,  że ja jestem sam? - zaśmiał się i zanim zdążyła zareagować, chwycił ją za ramię. Był piekielnie szybki. Zupełnie tak, jakby właśnie spotkała się twarzą w twarz z synem diabła i włoskiej modelki.
Elena przełknęła gulę w gardę,  starając się nie okazywać strachu. Wiedziała,  że to by ją zgubiło.
- Przyjechałem z bratem. Uwierz,  nie chcesz go poznać - dodał, nadal trzymając ją za ramię.
Elena uniosła brwi w zdziwieniu.
- Który z was... - To jedno słowo nie chciało jej przejść przez gardło. Nie potrafiła powiedzieć jednego słowa, nie potrafiła wymówić imienia tej dziewczyny.
- Nie musisz tego wiedzieć - zaśmiał się,  jakby rzuciła jakimś żartem. - To bardzo intymna sprawa.
- To okropna sprawa - sprostowała. Dłoń Damona mocniej zacisnęła się na jej ramieniu, jeszcze trochę i zaczełaby krzyczeć.
- Sama się pchała. Jakże by nie wykorzystać okazji?
Nie wiedziała,  czy to jakaś aluzja,  czy mówi o dziewczynie,  którą zgwałcił on albo jego brat, ale twarz Damona zaczęła zbliżać się coraz bardziej i bardziej...
Lewą ręką mocno uderzyła go w policzek, aż ją zabolało. Skorzystała z chwili, kiedy jeszcze nie bardzo wiedział,  co się dzieje i odskoczyła jak najdalej można.
- Co ty sobie wyobrażasz! - krzyknęła zdenerwowana. A potem poczuła, że ktoś przytrzymuje ją od tyłu.
- Spokojnie - usłyszała głos Klausa i odetchnęła, słysząc znajomy akcent.
Damon odwrócił się w ich stronę. Musiał być okropnie wściekły,  ale nie okazywał tego. Zdradzały go jedynie oczy, rozpalone piekielnym blaskiem. A może to po prostu światło padało pod takim kątem?
- Klaus, przyjacielu - powiedział Damon z firmowym uśmiechem na ustach. - Jak miło znów cię widzieć.
- Zjeżdżaj stąd, Salvatore. Jak najszybciej - zagroził. Elena poruszyła się, chcąc wyrwać się z uścisku przyjaciela, ale Klaus był zbyt silny.
- Jednak nie miło - rzucił Damon, momentalnie poważniejąc. - Nie mów mi, proszę,  co mam robić, a czego nie. Bo nie będzie zbyt ciekawie dla ciebie. Tym razem mój brat nie odpuści, a ja nie mam zamiaru ratować znowu twojej dupy.
Elena kompletnie nic nie rozumiała z tej wypowiedzi, ale pragneła po prostu jak najszybciej znaleźć się w domu. W strachu zapomniała nawet o powodzie spotkania z Damonem.
- Po prostu odwal się od Eleny - syknął Klaus, gromiąc bruneta spojrzeniem.
- Sama do mnie przyszła - odparł Damon,  wzruszając ramionami. - One zawsze same się zjawiają, nie pamiętasz?
Choć było ciemno, dałaby głowę, że widziała uśmiech na jego twarzy. W co on pogrywał?! Co miał z tym wspólnego Klaus? Dlaczego mówił tak, jakby kiedyś razem przeżywali niezapomniane przygody?
Klaus nigdy nie wspominał o swojej przeszłości. Był zaledwie dwudziestopięcioletnim mężczyzna, zawsze powtarzał, że najlepsze dopiero przed nim. Elena wiedziała,  że miał piątkę rodzeństwa, w tym jeden z jego braci umarł zaraz po urodzeniu. Jego rodzice byli rozwiedzeni, ich małżeństwo rozpadło się,  kiedy pan Mikaelson dowiedział się,  iż Klaus nie jest jego synem. To było jakieś dziesięć lat temu. Od tamtej pory matka podupadła na zdrowiu i umarła parę miesięcy później. Późniejszej historii Klaus nie opowiadał. Co się więc z nim działo?
- Przyszłaś? - spytał Brytyjczyk, niedowierzając.
- Tak, ale... - wydusiła Elena z trudem,  lecz Damon jej przerwał.
- Luz, stary. Trzymam braciszka z daleka. Jutro wyjeżdżamy i już nas nigdy nie zobaczysz. Mamy wielkie plany - powiedział z dumą w głosie,  wyjmując z kieszeni kurtki kluczyki. A potem pomachał nimi w powietrzu, patrząc w oczy Elenie.
- Przyłączysz się? - spytał.
- Damon...
- Koleś, weź się przymknij. Obiecuję,  że odstawię ją bezpiecznie pod same drzwi. Chyba nie chcesz, żeby szła sama i spotkała się przez przypadek z moim bratem wracającym z wieczornej przejażdżki? - rzucił, mrużąc oczy.
Ten jego brat rzeczywiście był skurczybykiem, skoro Klaus, najwyraźniej przekonany, puścił ją i poklepał zachęcająco po plecach.
- Eleno, odwiózłbym cię, ale nie zdążyłem dziś zatankować... Przepraszam. Ale Damon dotrzyma słowa, nie masz powodu do obaw. Z dwojga złego lepiej w jego stronę, serio - powiedział i uśmiechnął się zachęcająco.
Dlaczego on mu tak ufał? To musiało mieć jakieś podłoże, a ona musiała dowiedzieć się,  jakie. Zgodziła się na powrót z Damonem z dwóch powodów: obawiała się jego okrytego złą sławą brata, no i chciała się dowiedzieć czegoś o tym piątkowym wieczorze,  kiedy ją uratował.
Nie chcąc go jakkolwiek dotykać, przytrzymywała się swojego oparcia. Uwielbiała jazdę motocyklem, odkąd pamiętała Klaus woził ją ze sobą w różne ciekawe miejsca. Lubiła czuć ten wiatr we włosach i na całym ciele, tą niesamowitą adrenalinę i lekkość, jakiej nigdzie indziej nie doświadczała. Dlatego było jej trochę smutno, kiedy zatrzymali się pod jej domem.
W zasadzie była także trochę zaskoczona, za Damon dotrzymał słowa. Była pewna, że zechce spróbować zawieźć ją do lasu albo po prostu do swojego mieszkania. Spróbować- przecież w takim wypadku zeskoczyłaby z motoru i polegała tylko i wyłącznie na Bogu i własnym szczęściu.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?  - spytała, kiedy dotarła do niej ta myśl.
- Pozwól, że to pozostanie tajemnicą - rzucił zagadkowo.
Jak ty, pomyślała. Wzruszyła jednak tylko ramionami.
- A powiesz mi, dlaczego uratowałeś mnie w piątek? Nie jesteś typem bohatera, nawet mi tego nie wmawiaj - rzuciła, poprawiając sukienkę,  która trochę zmięła się w trakcie przejażdżki.
- Po prostu... Moją rodzinę dotknął kiedyś taki przypadek - westchnął,  jakby wcale nie chciał tego mówić. - Nie chciałem,  żeby ktoś rozpaczał za tobą tak, jak to kiedyś,  dawno temu, robiłem ja. Przez jedną głupotę, wypicie alkoholu po lekach.
- Skąd wiesz, że brałam leki? - zdziwiła się.
- Widziałem twoją kłótnię z przyjaciółką - odparł. - Słyszałem zdanie o proszkach. Tyle. Coś jeszcze? - nagle zmienił mu się humor i zirytował się.
- Niepotrzebnie się trudziłeś. Nie mam nikogo, kto by za mną zapłakał - powiedziała cicho. - Dziękuję za podwiezienie.
Odwróciła się i odeszła w stronę wejścia,  szukając kluczy do domu w małej czarnej torebce. Usłyszała,  że Damon odpala silnik. Z tego co mówił,  było to ich ostatnie spotkanie.  Szkoda,  bo pomyślała,  że może zdołałaby się przebić przez tą maskę twardziela do jego prawdziwego "ja" , które ujawnił na chwilę,  kiedy wyjawiał jej szczegóły piątkowego ratunku. Zresztą, był niezwykle przystojny. Ale czy nie była głupia,  że rozmyślała właśnie o przestępcy jako o kumplu czy nawet chłopaku?
- Elena?
Klucze wypadły jej z ręki, kiedy usłyszała głos Damona zaraz przy swoim uchu. Nie usłyszała jego kroków,  gdyż silnik ciągle pracował.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że ta dziewczyna... To nie moja sprawka.
Odwróciła się do niego i spojrzała mu prosto w oczy.
- Dlaczego mi to mówisz? - zdziwiła się.
Wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni spodni papierosa i bursztynową zapalniczkę.
- Nie lubię pozostawiać po sobie złego wrażenia. Następnym razem, kiedy się spotkamy, nie będziesz przynajmniej uciekać.
Zaśmiał się i chciał przytknąć ogień do papierosa, ale Elena zatrzymała jego rękę.
- Nie będę uciekała przed gwałcicielem, tylko przed smokiem. Przystopuj, Damon.
Uniósł brwi w geście zdziwienia, ale odsunął zapalniczkę.
- Miło było poznać taką śliczną idiotkę - powiedział.
- Nawzajem - odparła, na co tylko się uśmiechnął o pokręcił głową.
- Jeszcze się zrewanżuję. Dasz mi okazję? Zabiorę cię jutro ze sobą na wycieczkę pełną wrażeń - powiedział, mrużąc oczy.
- Przeprowadzam się do ciotki - odparła cicho. - Przykro mi.
- Nie wiesz, co tracisz - wzruszył ramionami i posłał jej zaczepny uśmieszek, a potem odwrócił się i zapalił papierosa, nie zważając na wcześniejsze słowa Eleny. W kazdym calu był tak niesamowicie niezależny.
A potem wsiadł na motocykl i odjechał w noc.

środa, 19 marca 2014

Rozdział II

Elena tylko czekała na to, aż będzie mogła wrócić do domu. Wprawdzie mieszkanie na ulicy Maple było już od miesiąca puste, ale przyzwyczaiła się do samotności. Wolała ją od codziennego zgiełku i rozgardiaszu w szpitalu. Miewała tam momenty, kiedy miała ochotę przyłożyć komuś bez powodu, ale powstrzymywała ją zwykła ludzka słabość. Wkurzajacy doktor, w końcu  po trzech dniach, zgodził się ją wypuścić. Chyba dlatego,  że działała mu na nerwy.
- Jeszcze jeden taki wybryk, a zawiadamiam kogo trzeba - powiedział tym swoim śmiesznym głosikiem, w ogóle nie pasującym do szerokich barów.
Nie musiał tego mówić.  Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu,  iż mogła umrzeć. Jeszcze nie była taką idiotką.
Klucz ze zgrzytem przekręcił się w zamku i weszła do swojego domu. Rzuciła czarną torebkę, którą przywiozła jej do szpitala Bonnie, na ziemię. Rozpaliła ogień w staroświeckim kominku w salonie i od razu zrobiło się przytulniej. Usiadła ma kanapie i owinęła się kocem.
Przypomniała sobie, kiedy to, będąc w podobnej pozie, rozmawiała ze swoim bratem, Jeremym. O czym?  O życiu.  Że jest do bani i bez sensu bez rodziców. O Niebie - czy istnieje?
O związkach. Jeremiego kilka godzin wcześniej rzuciła dziewczyna, nie kto inny, jak Bonnie Bennet, przyjaciółka Eleny. A ona była sama. Znowu. Matt rzucił ją, bo się rozpiła i zmieniła,  jak to określił. Następnego dnia Elena znalazła ciało Jeremiego w łazience. To był złoty strzał.
Ogień w kominku zaczął dogasać, ale jej niespecjalnie chciało się ruszyć z miejsca. Tak było jej dobrze - samej,  otulonej szczelnie kocem, na kanapie.
Jakiś głos podszepnął jej, że może zadzwonić do ciotki, do Waszyngtonu. Chociaż Jenna i tak nie miałaby dla niej czasu. Jak zwykle wymigałaby się sprawami biznesowymi. Dlatego znowu zderzyła się brutalną rzeczywistością - została cholernie sama. Sama w tym ogromnym domu.

                         ########

Z lekkiej drzemki wzbudził ją telefon.
- Czego? - rzuciła zaspanym głosem,  gdy zorientowała się, że dzwoni Caroline.
- Elena! Skarbie, jak tam? - zaszczebiotała radośnie dziewczyna po drugiej stronie linii.
- Może być - odparła. Tak naprawdę to było fatalnie, ale w życiu nie powiedziałaby tego Caroline.
- To epicko! Bo zapraszam cię do Grilla!  Teraz - niemal wykrzyczała.
- Nie mogę - odparła stanowczo. Powróciło wspomnienie ciemnej ścieżki i zwrotów głowy.
- Nikt ci nie każe od razu pić - westchnęła Caro. - No dalej. Będzie Bonnie. I Matt, a nawet Klaus...
Słuchając imion najlepszych kumpli, nieświadomie wstała. Wahała się tylko przez moment. Nikt ci nie każe pić,  Eleno Gilbert. Luz.
- Będę - oznajmiła i się rozłączyła.
"Jeszcze jeden taki numer i..."
Och. Zamknij się.

                          ######

W Grillu tego wieczoru był spory tłumek. Większą część gości stanowili jednak dojrzali mężczyźni.  Była sobota,  jedyny dzień wolny dla ludzi uwięzionych w pracy. A potem tylko niedziela, i znów tygodniowy maraton.
Caro i reszty jeszcze nie było - ich stolik stał pusty,  czekając na paczkę znajomych. Elenie nie usmiechało się siedzieć samej, więc podeszła do baru i usiadła na wysokim krzesełku. Jej czarna rozkloszowana sukienka na ramiączkach ułożyła się tak, że widoczne były jej szczupłe i długie nogi.
- Whisky - powiedziała z przyzwyczajenia, zanim zorientowała się,  co robi.
- Przepraszam - jakiś koleś przychylił się nad ladą i złapał barmana za ramię. - Dla tej pani cola z lodem.
Elena spojrzała na mężczyznę z wyrzutem. Nie patrzył na nią,  ale chyba domyślił się,  jaka jest jej mina, bo uśmiechnął się sam do siebie.
Miał czarne, półdługie włosy, które wyglądały tak, jakby po prostu przeczesał je parę razy palcami. Jego cera była blada, a na brodzie miał lekki zarost. Wyglądał jak jakiś pieprzony model. Ale kiedy na nią spojrzał, rozpłynęła się jak masło w słońcu. Co było dziwnym porównaniem,  bo jego oczy były niebieskie jak zimowe niebo.  Jak lód.
Barman postawił przed Eleną colę i dopiero wtedy powróciła do rzeczywistości.
- Dlaczego zmieniłeś moje zamówienie?  - spytała trochę zirytowana.
- Dbam o twoje zdrowie... um.
- Elena - przedstawiła się. Ujął jej dłoń i musnął lekko wargami.
- Damon - powiedział, patrząc jej w oczy.
Na tym skończyły się pretensje Eleny co do zamówienia.
- Nie widziałam cię tutaj wcześniej - zauważyła brunetka, upijając łyk coli. Takiej buźki by przecież nie zapomniała, prawda?
Uśmiechnął się sam do siebie i chyba chciał coś powiedzieć,  ale zrezygnował i najpierw wypił jednym haustem swoją whisky.
- Jestem przejazdem. Jutro już mnie tu nie będzie - oznajmił.
- Szkoda - wyrwało się Elenie. Popatrzył na nią dziwnie, dlatego się zarumieniła.
- Szkoda - dodał cicho. Zauważyła,  że lustruje ją wzrokiem, w ogóle nie starając się być dyskretnym. No tak. Co ma facet do stracenia?  Widzi go pierwszy i najprawdopodobniej ostatni raz w życiu. - Jesteś naprawdę ładna.
- Dziękuję - uśmiechnęła się i oparła łokieć na ladzie, próbując złapać kontakt wzrokowy z Damonem.
- Obiecaj mi coś,  Eleno - powiedział całkiem poważnym tonem, łapiąc ją nagle,  aczkolwiek delikatnie,  za rękę. - Nie pij. To nie prowadzi do niczego dobrego.
- Mówi koleś...
- Eleno - zbliżył się tak, że prawie stykali się nosami i mocniej ścisnął jej rękę. - Obiecaj - warknął.
Poczuła od niego dym papierosowy wymieszany z nutą perfum. Był taki... pociągający.
- Dobrze - wydusiła. Nadal się nie odsunął, tylko patrzył jej w oczy. Czuła się mała. Może trochę samotna.
Pogłaskał ją po policzku i wrócił do swojej poprzedniej pozy.
- A może chciałabyś pojechać ze mną?  - zaproponował, gestem przywołując barmana. - Mam motocykl, kasę i przyjaciół. A ty jesteś sama - powiedział z uśmieszkiem.
- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł - odparła zmieszana. Co on wygadywał?  Zna go parę minut!  Jego niedoczekanie. - Zwerbuj sobie inną laskę do łóżka.
Chciała odejść,  ale przytrzymał ją za kolano. Spojrzała na niego z pogardą.
- Proponuję wycieczkę -powiedział, marszcząc brwi. - Ale jeśli nie można być już miłym...
- Dziękuję,  ale nie - rzuciła stanowczo. Już ze zbyt wieloma kolesiami miała do czynienia,  aby nie domyślać się, jak się to może skończyć. A Damon byłby kochankiem, po którego odejściu najprawdopodobniej by się załamała. Był zbyt pociągający.
- Jeszcze nie - mruknął. - Do zobaczenia,  Eleno. Uważaj kiedy będziesz szła do domu. Nie strać znowu przytomności.
Zamarła i dopiero po paru sekundach się odwróciła. Ale Damona już nie było. A ona miała tyle pytań!
Cholera.
Zauważyła Caroline i Klausa przy wejściu i została przywitana przez przyjaciółkę z głośnym piskiem, na który jak na komendę odwróciła się połowa gości.
- Witaj - powiedział tylko Klaus,  przytulając ją mocno. Chłopak był Brytyjczykiem o blond włosach,  ostrych, lecz przystojnych rysach i niebieskich oczach. Jego całe prawe ramię pokrywały kolorowe tatuaże,  teraz zakryte przez stylową kurtkę. Caroline tradycyjnie rozpuściła blond włosy i ubrała się cała na czarno.
Elena zauważyła,  że dziewczyna opiera się o Klausa tym znaczącym gestem, który świadczył o tym, że coś się między nimi dzieje.
- Nie uwierzysz w to, co ci powiem!  - zawołała Caroline, kiedy usiedli przy  stoliku.  - Kojarzysz Arianę? - Elena kiwnęła głową, a wtedy blondynka nachyliła się nad stolikiem i szepnęła jej do ucha: - Wczoraj w nocy została zgwałcona.
- Och - wyrwało się Elenie.
- Ale to jeszcze nie koniec - dodała szybko Caroline.  - Mówiła,  że zrobił jej to koleś,  który odjechał motocyklem.
- Przejezdny - dodał Klaus z krzywym uśmiechem. - Nikt w Mystic Falls nie posiada... Nikt oprócz mnie.
- Och - powtórzyła zszokowana Elena.
- Wiesz, że przed Grillem stoi motocykl? - szepnęła Caroline. - To podejrzane.
- Znajdę buca i mu przygrzmocę tak, że się przez tydzień nie dotknie - warknął Klaus,  wyciągając z kieszeni paczkę papierosów.
- Skarbie... - westchnęła Caro,  ale nic nie dodała.
A więc skarbie.
- Luz - mruknął.
Luz. Koleś, o którym rozmawiali, pięć minut wcześniej proponował jej "wycieczkę", ale spoko. Nic się nie stało.
Tylko jak wytłumaczyć fakt, że wcześniej uratował jej życie? Musiała z nim pogadać.
W tamtej chwili zadzwonił jej telefon.
- Elenko, kochanie? Będę u ciebie jutro po południu. Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy, jutro wszystko wyjaśnię. - Elena otworzyła usta ale nie zdążyła się odezwać. - Do zobaczenia!
Ciotka Jenna nawet nie pozwoliła jej dojść do głosu. Rozłączyła się, zostawiając Elenę zaskoczoną i niedoinformowaną.
No to chyba musiała zobaczyć się z Damonem jeszcze tego wieczora. Bała się,  bo kto by  się nie bał potencjalnego gwałciciela? Ale chęć poznania prawdy była silniejsza.  Skoro był przestępcą,  dlaczego ją uratował?

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział I

- Elena!
Słyszała przyjaciółkę doskonale,  lecz ignorowała ją na całego. Pouczające komentarze Bonnie były w tym momencie czymś zbędnym. Teraz liczyła się zabawa - znów przywarła ciałem do chłopaka,  którego imienia nawet nie znała,  ale to było bez znaczenia. Muzyka dudniła w jej uszach, a przez ciało co chwilę przebiegały dreszcze.
- Do jasnej cholery,  kobieto! - Bonnie nie zamierzała ustąpić.  Elena poczuła na swoim ramieniu drobną dłoń przyjaciółki,  ale była zbyt pijana, żeby ją odtrącić.
Bennettówna wyprowadziła ją przed lokal,  w którym bawiły się tego tego wieczoru jeszcze z Caroline Forbes.
- Daj mi spokój - warknęła Elena, siadając na schodach. - Chcę się dobrze bawić. Chociaż raz w życiu.
- Wiesz, że bierzesz leki. Nie powinnaś była pić!  - zawołała Bonnie. - Boże,  jeśli ci się coś stanie... To będzie moja wina. Jedziemy do szpitala. Natychmiast.
- Uspokój się - prychnęła Elena. - Czuję się dobrze.  Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet lepiej niż wtedy, kiedy żyli jeszcze rodzice i mój brat... Pamiętasz Jeremiego?  - spytała, patrząc w brązowe oczy przyjaciółki.  Z powodu pijaństwa nie dostrzegła w nich bólu. - Jasne, że tak. To przez ciebie przedawkował. Bo go rzuciłaś.
- Przestań - powiedziała Bonnie,  starając się pohamować łzy. Doskonale wiedziała,  że Elena jest odurzona i nie mówi naprawdę tego, co myśli.  Ale Bonnie była wrażliwa. Te słowa sprawiały jej nieopisany ból.
- Ale nie chcę - zaprotestował Elena,  wstając ze schodów i zataczając się na wysokich szpilkach. - Wracam do środka.  A ty, beznadziejo w brzydkiej sukience, jedź lepiej do domu. Tatuś na ciebie czeka z kolacją. A mamusia ścieli ci łóżeczko różową kołdrą.
- Dobra!  - krzyknęła Bonnie. - Daj znać,  kiedy się w końcu ogarniesz i zrozumiesz, że opijanie śmierci bliskich nic nie da!
A potem dumnym krokiem odeszła w stronę parkingu.
Elena uśmiechnęła się triumfalnie i podtrzymując się barierki weszła z powrotem do klubu. Rozejrzała się po wnętrzu,  szukając tej lepszej i zabawniejszej przyjaciółki,  blondynki, Caroline.
Nigdzie nie mogła jej dostrzec,  więc usiadła przy stoliku. Przeczesała dłonią kasztanowe, długie włosy i jeszcze raz oglądneła się za Caroline. W końcu ją dostrzegła - tańczyła z jakimś blondynem w kącie sali.  Ale tańcem do końca nazwać tego nie można było. Skleili się lepiej, niż zrobiłoby to super glue.
Po kilku minutach Elenę zaczęła boleć głowa. Muzyka nagle stała się zbyt głośna i denerwujaca. Poczuła,  że zbiera ją na wymioty.
Jak najszybciej mogła zrobić to w szpilkach,  wyszła na zewnątrz. Tam ściągnęła buty i bez zastanowienia wyrzuciła je gdzieś w krzaki.
Na chwilę przed oczami pojawiły się jej czarne plamy i prawie prawie się przewróciła.
- Bonnie! - zawołała.  Po kilku nieudanych próbach zawołania przyjaciółki przypomniała sobie,  że Bonnie wróciła do domu. Na Caroline tez raczej nie miała co liczyć. Postanowiła wrócić do domu na własną rękę.  Albo może: na własne nogi.
Droga prowadziła przez ulicę Barkel,  która była w całości oświetlona przez lampy uliczne. Ten odcinek nie przysporzył Elenie większych kłopotów. Gorzej było już z tą częścią,  która prowadziła przez las.
Mimo letniej pory ta noc była zimną  Elena włożyła skostniałe ręce do kieszeni czarnych dżinsów i skuliła się,  jak najbardziej mogła.  Czuła się tak, jakby wiatr chciał dostać się do jej kości. Zadrżała,  ale nie wiedziała, czy z zimna,  czy z powodu dziwnego uczucia, które ogarnęło jej płuca i gardło. Wzięła głęboki oddech,  ale to nic nie dało. Poczuła,  że brakuje jej tlenu. Szlag. Mogła posłuchać tej panikary.
Zdecydowała się usiąść na środku leśnej ścieżki.  Pozostało jej się modlić,  aby ktoś ją znalazł.  Przez drżące ręce nie mogła nawet wyjąć z kieszeni telefonu.
Świat przed nią zawirował,  a ciemność nabrała złowrogiej głębi. Naprawdę,  nie mogła oddychać. Rozpaczliwie próbowała się jakoś ratować, ale nie dała rady.
Zemdlała.
Nie była pewna, co się stało,  kiedy się ocknęła. Nie wiedziała,  co się dzieje. Dopiero,  kiedy do jej umysłu dotarło,  że ktoś odsuwa swoje wargi z jej ust, otworzyła oczy.
- Spokojnie - usłyszała głos mężczyzny. Nie mogła go zobaczyć ze względu na egipskie ciemności,  ale on najwyraźniej dostrzegł,  że otworzyła oczy. - Pogotowie już jedzie.
A potem pamiętała już tylko dziwne pikanie i głosy innych facetów,  wśród których nie czuła się bezpiecznie. Pogotowie,  pomyślała. Bonnie, przemknęło jej przez myśl. I ten chłopak na ścieżce.  Chciała mu podziękować,  ale nie zdążyła.  Czy kiedykolwiek będzie miała taką szansę?
A potem znowu odpłynęła, myśląc o smaku jego ust, który dziwnie pozostał w jej pamięci.